Komiksowa Warszawa za nami, teraz pozostaje mi ją tylko odespać i nieco się odkarmić (chociaż większość zdjęć pokazuje, że nie powinnam raczej nic jeść przez następnych kilka lat). A także napisać relację. Ze względu na to, że jak zwykle nie chciało mi się robić zdjęć, a Daniel nie miał na to zbyt wiele czasu, służąc mi za chłopca do bicia, jakość fotografii i ich wartość merytoryczna pozostawiają wiele do życzenia.
Festiwal zaczęliśmy w piątek od meczu koszykówki Wydawcy vs. Reszta Świata. Pomimo długiej zimy i niskich sufitów gra toczyła się na wysokim poziomie, dzięki systemowi zmian udało się nam biegać po boisku prawie 1,5 godziny i wszyscy to przeżyli. Ja do tej pory nie mogę wstać wprawdzie z krzesła bez okrzyku rozpaczy, ale zdobyłam cztery punkty, przyczyniając się w ten sposób skromnie do wygranej Wydawców. Za rok ten punkt programu zdecydowanie do powtórki.
Po meczu udaliśmy się do baru Mash przy Górczewskiej, którego właścicielka wykazała się umiejętnością liczenia i pomimo początkowej niechęci do hołubienia spoconej bandy niepoważnych ludzi w lokalu, który właśnie się zamykał, wybiegła jednak za nami z okrzykiem "Dogadajmy się!". Dogadaliśmy się, a jakże. Sam "Mash" mi się podobał, zadziwiające ale jakże charakterystyczne dla mnie jest to, że mieszkam obok od dwóch lat, a nigdy wcześniej tam nie byłam.
A to już sobota w Basenie i teren oznaczony przez Asu.
Punkt informacyjny na wejściu do Basenu (utrwalony w niedzielę, we wczesnych godzinach porannych). Jako że punkt informacyjny to moje ukochane dziecko festiwalu, pozwolę sobie napisać o nim nieco więcej. Jest to dokładnie to, czego zawsze brakowało mi na WSK - miejsce, w którym wita się wchodzących na imprezę gości, i nie mam tu na myśli komiksiarzy, którzy świetnie poradzą sobie w tłumie znajomych, tylko zwykłych ludzi, którzy po przejściu przez drzwi rozglądają się i nie bardzo wiedzą, co dalej. Staraliśmy się powiedzieć do każdego kilka słów, opowiedzieć, co się dzieje w Basenie, wręczyć katalog, ulotkę z programem, wspomnieć o możliwości dostania komiksu za zwiedzenie wystaw. Dużo osób zgłosiło się do nas z siedmioma pieczątkami - dla każdego wybieraliśmy album zgodny z zainteresowaniami, przy czym ludzie byli naprawdę przyjemnie zaskoczeni ofertą (m.in. Berlin Lutesa, Komiks Wawa, Mucha, Jutro będzie futro, cały pakiet Klossów i mnóstwo innych), co przypomniało mi WSK jeszcze w kinie Grunwald i siateczkę z makulaturowym Baranowskim... Najjaśniejszym punktem naszego stoiska był niewątpliwie przewodnik po Warszawie, który cieszył się ogromnym powodzeniem, dużo gości wracało po dodatkowe egzemplarze, żeby dać je swoim nieobecnym na festiwalu znajomym i rodzinie, interesowały się nim firmy organizujące wycieczki po Warszawie. Podobał się mojej siostrze, która nie lubi komiksów i mamie, która nie umie ich czytać (szczególnie urzekła ją kreska Titosa). Mam nadzieję, że w ten sposób wyhodowaliśmy mimochodem sporą grupkę nowych odbiorców komiksu, także polskiego, co było głównym celem Komiksowej Warszawy. Dla mnie osobiście ważny był kontakt z żywym odbiorcą spoza środowiska, dlatego żałuję, że w sobotę, kluczowy dzień KW, musiałam zniknąć na kilka godzin. Bardzo dziękuję też Idze Wiśniewicz, która dzielnie pomagała nam przez całą sobotę i niedzielę nie tylko w informowaniu, ale także przy pilnowaniu wystawy belgijskiej, Jeanowi, który podjął się niewdzięcznej pracy rozdawacza ulotek i także doglądał wystawy, a także Maćkowi, który roznosił plakaty i Magdzie, ozdabiającej bitwę.
A skoro o bitwach mowa, to trzy zdjęcia z sobotniego wieczoru.
Na tym zdjęciu zasłaniam całkowicie Joannę Karpowicz, co nie zmienia faktu, że bardzo się cieszę, że się poznałyśmy! Szkoda tylko, że nie miałyśmy czasu dłużej porozmawiać, bo potem moja czasoprzestrzeń wykrzywiła się w kierunku kebabu, a potem już Cię Joanno nie widziałam. Ale co się odwlecze (lub, jak z pełną ufnością do niedawna mawiał Daniel, zwlecze) to nie uciecze.
Tłum na początku bitew. Niestety nie utrzymał się do końca, co moim zdaniem było winą nieco zbyt rozwleczonego tempa całej potyczki. Pozwolę sobie zacytować Tomka Pstrągowskiego, który napisał dokładnie to, co myślę. "19:30 i później: Bitwa Komiksowa to jeden wielki chaos. Publiczność narzuca tematy, zwycięzcy nie zwyciężają, a i tak od początku wiadomo, że wszystko wygra KRL - ulubieniec widowni (ostatecznie nie wygrał chyba tylko przez przypadek). Wpadką było dobieranie tematów (choćby nietrafione "kajdanki", mające być świetnym żartem środowiskowym; "bazyliszek", którego trzeba było objaśniać mieszkającej za granicą Agacie Barze; czy oparty na niezrozumiałej dla pochodzącego z Ukrainy Igora Baranko grze słów temat "walenie w basenie"). Dziwne rzeczy działy się też z dogrywkami. Pierwsza została ogłoszona nieco na siłę, wyraźnie wygrał ją Mikołaj Spionek, a Karol Kalinowski się poddał. Nie przeszkodziło to jednak organizatorom podjąć decyzję o jej powtórzeniu (wygrał już KRL). Usilnie próbowano też zorganizować dogrywkę finału - mimo że publiczność wyraźnie głośniej klaskała Igorowi Baranko." Mam nadzieję, że na następnych bitwach Gonzo będzie trochę mniej spięty.
Po bitwach udaliśmy się na kebab, żeby zrobić dodatkową bazę pod piwo, ponieważ pamiętamy wciąż lekcję Jaszcza z BFK.
Panowie w kebabie: Marcin z Miasta Fantastyki, Arcz, który zaraz podpuści Daniela na From Hell jak nie przymierzając, Ystada na szminkę i Marcin Podolec, którego bardzo przyjemnie było mi gościć w piątek połówką omletu, chociaż ledwo zmieścił nam się w mieszkaniu (Marcin, nie omlet).
Mirzka z Miasta Fantastyki, z którą bardzo miło mi się rozmawiało i mam nadzieję, że jeszcze nie raz spotkamy się na festiwalach świata (Daniel pozdrawia Cię też - dziwaczny szyk tego zdania to nawiązanie do polskiego tłumaczenia Famous Blue Raincoat, które właśnie mi się przypomniało).
A to Daniel "Dzisiaj Spierzyłem Stosunkowo Niewiele" Chmielewski, którego mimo to nadal szanuję i podziwiam jako człowieka i artystę.
Loża szyderców, czyli Wonder, czyli moje ulubione towarzystwo na wieczór festiwalowy. Potokowi nieprawości, wydobywającemu się z naszych ust, przysłuchuje się z niesmakiem Tomek Pstrągowski i jak widać, zamierza właśnie opuścić nasze chamskie towarzystwo. Afterparty zakończyłam przed drugą, dzięki Danielowi, który zabierając mnie w odpowiednim momencie nie dopuścił, żebym upiła się jak prosię. To cenię właśnie w byciu w związku.
Panel o komiksie kobiecym, którego bałam się strasznie, a wypadł bardzo dobrze - była dyskusja na scenie, różnice poglądów i pełna sala. Prowadziła bardzo sprawnie Kinga Kuczyńska z Comic Grrrlz, dyskutowały Sylwia Kaźmierczak, Joanna Tomiak, Agata Bara i ja, o ile udało mi się akurat opanować nerwową pogoń myśli.
Dobre wrażenie zepsuł na koniec Paweł "Kingpin" Sawicki, który najwyraźniej całe spotkanie przesiedział w kawiarni albo słuchał mp3 z telefonu. Zgadzam się, że komiksy bardziej dzielą się na dobre i złe niż na kobiece i męskie, ale mówiłyśmy o tym przez 50 minut, a maniera dyskusji rodem z formum Gildii ("Nie zrozumiałaś mojego pytania") też była niezbyt smaczna. Czekałam tylko na "Chyba Ty" i "Twój stary". Tytuł powyższego zdjęcia to "WTF?"
Ystad wygrywa konkurs Taurusa, co dziwnym nie jest, szczególnie, że zdjęcie to ujawnia dodatkową głowę Jacka, odpowiedzialną za komiksową wszechwiedzę.
Statuetka Komiksowej Warszawy lśni tak pięknie, że rozmazuje zdjęcie.
Timof odbiera jedną z nagród jako całkiem nowy człowiek - chwilę temu wyznał "Na BFK przedstawię Mojego Chłopca". Na ten moment środowisko czekało od lat!
Jeszcze tylko kilka masońskich uścisków dłoni i Komiksowa Warszawa przechodzi do historii. Jako organizator nie będę się wypowiadała, czy festiwal był udany, czy nie, tym bardziej, że ledwo żyję. Ja jestem zadowolona, a zdanie Tomka Pstągowskiego, że festiwalowi "Sporo brakuje do imprezy z Łodzi - zarówno pod względem rozmachu, jak i liczby i klasy gości" uważam za nieco puste - trudno porównać 20 lat doświadczenia z pierwszą edycją. Na pewno było to ogromne, wyczerpujące przeżycie, wiemy, że trzeba sporo poprawić i ulepszyć, wczoraj rozmawialiśmy z Danielem o nowych pomysłach na następny rok, aż nas sen zmorzył (a było to wcześnie). Dzięki, że wpadliście, miło było pogadać ze starymi znajomymi i poznać nowych ludzi (Kasiu Szaulińska, odezwę się wkrótce). Daniel był bardzo wzruszony rodzinną atmosferą, jaką wniosło przybycie klanu Węcławków-Flintów, na czele z Olgą i Emilem. Ja jestem bardzo zmotywowana rozmową z Michałem Słomką - wielkie dzięki. I tyle. Czas wracać do użerania się z archeologami.
Olgo, nie rób z organizatorów amatorów. Pierwsza edycja sobie, a dziesiąta edycja komiksowej imprezy w stolicy sobie.
OdpowiedzUsuńJasne, ze jako organizatorzy PSK zrobiliście festym po raz pierwszy ale wcześniej przez kilka lat te same osoby prowadziły usilne i nieudane próby reformowania WSK. W relacji w GW nawet jest pomyłka (że to 10 edycja WSK!).
Tak więc wiele kwestii (ewentualne miejscówy, ciekawie zaplanowany plan imprezy, sama koncepcja konwentu) mieliście przerobione już na starcie korzystając z doświadczenia WSK i MFK.
Czyli nie pierwsza KW v.s. XXMFK
tylko
dziesiąta edycja komiksików w stolicy v.s. XXMFK
a wtedy opinia Pstrąga ma sporo na rzeczy.
Nie twierdzę, że KW robili amatorzy, tylko że krytykowanie WSK i próba jego reformowania, a zrobienie festiwalu od, jakby nie było, zera (mimo doświadczenia osób w to zaangażowanych i 10-letnich komiksowych tradycji stolicy) to całkiem co innego, tysiące spraw, o których się nie wiedziało, że trzeba myśleć i sama się o tym boleśnie przekonałam (że np. wynajęcie sali na mecz, które oceniałam jako "Dwa telefony, phi" zajęło mi prawie tydzień).
OdpowiedzUsuńEtam, wcale nie od zera. Przejęliście dziesięcioletnią tradycję, już samo to wiele znaczy.
OdpowiedzUsuńCo mi się podobało najbardziej to widoczne zaangażowanie wolontariuszy, czego do tej pory nie było na WSK. Recepcja mnóstwo okej.
Hm, ale w tym akurat zdaniu nie było przecież mojej oceny festiwalu (którą jeszcze napiszę). To było porównanie - Łódź znają wszyscy, więc piszę jak się FKW do tej Łodzi ma. Faktem jest, że wchodzicie na rynek, na którym już kilka festiwali jest. FWK jest mniejszy i mniej tu znanych gości. That's all.
OdpowiedzUsuńRacja, no offence.
OdpowiedzUsuńad foto nr 1 - zrobiłaś je akurat jak wyjszłem byłem. Ech, życie. A co do porownań - maciej, nie pierdol.
OdpowiedzUsuń>> dziesiąta edycja komiksików w stolicy v.s. XXMFK
naprawdę? naprawdę tak uważasz? o_0
Mateusz - ale wszyscy wiemy, że tam byłeś. Niedługo zrobię fotorelację z meczu, a tam byłeś jeszcze bardziej zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńMaciej - chyba od dawna mówiliśmy (PSK), że za tradycję WSK dziękujemy, ale nie.
Powiedzcie to lasce z GW, która i tak się jebła. :)
OdpowiedzUsuńja tylko w kwestii formalnej -> moje pytanie "Po co ta nazwa , po co się szufladkujecie, itd." wynikało z tego, że moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak "komiks kobiecy" właśnie. Tak jak nie ma komiksu "męskiego". Zgadzam się, że kobiety mogą wnieść dużo do komiksu, ale niestety na spotkaniu usłyszałem tyle frazesów i stereotypów, że aż bolało. "Facet nie zrobi wiarygodnego komiksu o menstruacji" - a niby dlaczego nie? Bo nigdy nie miał? To nie argument. "Komiks męski = np. Batman". Może i tak, ale bez Lynn Varley DKR wyglądałby inaczej... "W komiksach głównymi bohaterami są faceci" Te i tego typu historie wywołały mój sprzeciw. Zresztą Olga, come on - sama (słusznie) powiedziałaś, że nie istnieje komiks kobiecy jako coś innego niż komiks za co zostałaś przez Sylwię spacyfikowana... Pogadajmy więć: "Lost Girls", "Zamieć", "Leviathan" - czy to są przykłady ?
OdpowiedzUsuńa tak w ogóle - bardzo fajna relacja
Cieszę się, że mogłam was poznać. :) Kebab jedzony w doborowym towarzystwie zawsze smakuje lepiej.
OdpowiedzUsuńKW było miłym i klimatycznym festiwalem. Mam nadzieję, że za rok będzie przynajmniej tak dobrze, jak było teraz.
10 lat doświadczenia...
OdpowiedzUsuń10 lat temu miałem 14 lat i jadłem własne gile
i strzelałem dziewczynom ze stanika.
Komiksów nie czytałem wtedy wcale.
Dziękuję Macieju, że wierzysz we mnie.
gile jadłeś?
OdpowiedzUsuńo_0
Kurde. Przed chwilą napisałem elaborat o komiksie kobiecym a następnie, w przypływie megalomanii, powiększyłem zdjęcie z samym sobą i cały tekst poszedł się.. Najwyżej wrzucę to kiedyś u siebie.
OdpowiedzUsuńŻałuję bitew i wyprawy na kebab w miłym towarzystwie. Swoją drogą, rok temu na WSK też nie dane mi było zobaczyć bitew, z tego samego powodu. Muszę koniecznie zmienić pracę.
"Loża szyderców, czyli Wonder, czyli moje ulubione towarzystwo na wieczór festiwalowy."
I wzajemnie :) Loża szyderców to ten piękny moment każdego festiwalu, kiedy pod wpływem alkoholu produkuję werbalne bezeceństwa, ale nie jestem jeszcze tak pijany, żeby podchodzić do nieznanych mi osób i rzucać im niepochlebne komentarze w twarz.
A w ogóle to: ej, nie siłował się nikt na rękę tym razem?
@Kingpin
OdpowiedzUsuńNie ma czegoś takiego jak "komiks kobiecy"? To może nie ma literatury kobiecej? :) Polecam jakiś krótki kurs genderu - to nieco rozjaśnia, o co chodzi w tych terminach.
Nie było mnie na spotkaniu [i na KW w ogóle], więc nie wiem, czy panie na spotkaniu potrafiły o tym opowiedzieć. Ale to jeszcze nie dowód na to, że takiej kategorii nie ma. :)
--
@MaciejP
Wspieranie konwentu i próby jego modernizacji to jedno, a branie wszystkiego [odpowiedzialności przede wszystkim] na siebie - drugie. To zupełnie różne bajki. Każdy, kto robił konwent, to wie.
Przejęcie tradycji i terminu nie ma tu nic do rzeczy. Liczy się know-how osób, które po prostu pewne rzeczy robią automatycznie. Inaczej jest się skazanym na tremę początkujących i często pewne błędy.
Pozdrówka
Repek, myślę, że zagadnienia z zakresu gender są zbyt skomplikowane dla przeciętnego komiksiarza/ry. W ogóle dyskusja zeszłaby wtedy z toru i zajęlibyśmy się pewnie rozważaniami (kłótnią?) nad istnieniem różnych rodzajów płci, stereotypami, kulturowo przypisanymi rolami itd.
OdpowiedzUsuń[ A przecież między innymi po to, aby walczyć ze stereotypami dotyczącymi płci i seksualności powstał komiks kobiecy :)]
Ja żałuję, że miałyśmy na panel tylko 45 minut. Kilka kwestii zostało poruszonych, ale było zbyt mało czasu, aby każdą omówić bardziej szczegółowo. Szkoda, bo warto byłoby też porozmawiać o komiksie lesbijskim, o josei w mandze itp.
@Louise
OdpowiedzUsuńNo, fakt, w 45 minut to niespecjalnie można cokolwiek wyjaśnić w tej kwestii. Ale fajnie, że działacie.
Pozdrówka
@repek
OdpowiedzUsuńCieszę się repku, że podjąłeś temat. Piszesz "literatura kobieca" - dla mnie to skrót myślowy, pod którym stereotypowo wrzucam "romans" czy "obyczajówkę" - jeśli o to chodzi kobietom w komiksie - proszę bardzo - niech się szufladkują. Panie podczas spotkania same miały problem z definicją - bo może komiks kobiecy to ten stworzony przez kobietę? Bardzo słaby pomysł na taki podział. Czy Hurt Locker to film kobiecy? A Billie Holiday śpiewała jazz kobiecy? Według takiego kryterium Powrót Mrocznego Rycerza to też komiks kobiecy, przynajmniej po części. Więc może komiks kobiecy to ten opowiadający o kobietach i "ich sprawach", gdzie główną bohaterką jest kobieta. Czyli na przykład "Zamieć"?. Albo np. "Druuna"? Hmmmm...
Na spotkaniu była Agata Bara (której pozostałe Panie praktycznie nie dopuszczały do głosu). Czy jej "Leviathan" to komiks kobiecy? Niby dlaczego? A "Lost Girls"? (panie w tytule, pani autorka, panie - bohaterki). A to bardzo "męski" komiks jest. No właśnie. Skoro "komiks kobiecy", to powinien być i "komiks męski". To też było przedmiotem dyskusji. Panie miały wymienić "cechy składowe" takiego komiksu. Nie znalazły takich. To chyba Joanna Tomiak powiedziała, że gdy myśli o komiksie męskim, to nasuwa jej się Batman. Fajnie. A to podobno faceci myślą stereotypami. Lubię komiksy Olgi. Dla mnie to są dobre "obyczajówki" i oczywiście komiks autobiograficzny (jeśli już muszę generalizować). Ale czuję się odbiorcą tych komiksów. Czy to komiksy kobiece? Nie wiem. A jak Olga robi komiks razem z Danielem to jaki to jest gatunek? "Damsko-męski komiks"?