Tegoroczne BFK to zdecydowanie przełom w moim festiwalowym życiu - po raz pierwszy nie spędziłam konwentu pijąc w krzakach i czołgając się do domu nad ranem, a co więcej, jest mi z tym bardzo dobrze. Dawno już nie czułam się tak pracowita i podbudowana własną aktywnością. Duchową przemianę zawdzięczam głównie nieobecności Timofa, który zlecił mi surowo opiekowanie się Olivierem Schrauwenem oraz otwartej formule festiwalu, zachęcającej uczestników do angażowania się w jego współtworzenie. Aby uczcić tę niezwykłą metamorfozę, prezentuję poniżej rozmaite aktywności z minionego weekendu.
Docieramy do hostelu, wszyscy w dobrych humorach, ale czy na pewno? Wczoraj w powiększeniu ze zgrozą odkryłam, że jedyną nadal niezadowoloną z życia osobą jestem ja. Nie ma to jak skwaszona twarz na początku festiwalu! A propos hostelu i lamentów, że jest na końcu świata - otóż NIE JEST. W sobotę szliśmy z Danielem piechotą i dotarcie do Starówki zajęło nam 15 minut, więc jest to odległość, którą w Warszawie wszyscy przemierzają bez płaczu. Jeżeli macie ochotę posłuchać teorii o tym, jak rodzaj zabudowy wpływa na percepcję odległości, zgłoście się do Daniela.
W ramach zadośćuczynienia za poprzednią minę przesadzam w drugą stronę i przemieniam się w Pyzę na polskich dróżkach. Nic dziwnego, że Olivier trzyma bezpieczny dystans, skoro ja wyglądam tak, klub znajduje się w krzakach, a kameralne piwko przy stoliku zamienia się w ciągu kilku minut w imprezę porno. Za wysłanie nas do "Buffetu" odpowiada Jakub Babczyński. Dziękujemy!
Freestyle komiksowy nr 1, zaaranżowany przez Spella. W tym roku postanowiłam nie rysować na kadrach siebie, ale nieco wyewoluować, mając w pamięci mój pierwszy ISBN - "Muchy". Przy okazji zastanawiam się, które komiksy jamowe mają większy urok - czy te, gdzie można rysować wszystko, co się chce (penisy), czy nieco jednak wykastrowaną szkołę TeO, ze sztywnym podziałem na kadry i absolutnym zakazaem umieszczania genitaliów/przekleństw.
Jestem jak sinusoida Krzyżanowskiego, opisująca epoki romantyczne i racjonalistyczne. Po pyzatym wieczorze smucę się na śniadaniu. Wonder robi podbudowę teoretyczną pod lożę szyderców, Daniel fotografuje.
Warsztaty mistrzowskie z Olivierem. Naszym zadaniem było stworzenie niekończącego się komiksu na wstędze Moebiusa (nie, nie tego rysownika).
Największym problemem okazało się samo wykonanie wstęgi, a konkretnie - który koniec skleić z którym, tudzież w którym momencie kadry zaczną przechodzić na drugą stronę.
Wysilam maksimum wyobraźni przestrzennej, której nie mam zbyt wiele - w drodze powrotnej dwukrotnie pomyliłam tył pociągu z przodem, w dodatku zupełnie na trzeźwo.
Skończony komiks Oliviera. Przy okazji warsztatów miałam okazję przekonać się, że wszystkie pochwały pod adresem Bogdana z ekipą i Radka, które pojawiały się w relacjach z zeszłego roku, były jak najbardziej uzasadnione. Całe przedsięwzięcie udało się zorganizować właściwie od zera w pół godziny, przy czym wszystko odbyło się w miłej i bezproblemowej atmosferze. Dostaliśmy nawet psa, żeby sobie dyszał pod stołem, co przypomniało mi o pozostawionym na pastwę instynktu dziadkowskiego moich rodziców Bolku.
Spotkanie z Olivierem, prowadzi Daniel, ja tłumaczę, ponieważ zawsze wydawało mi się, że świetnie się do tego nadaję. Nadal tak uważam, chociaż przyjmuję z pokorą do wiadomości, że mówiłam za cicho. I może rzeczywiście nieco mnie poniosło z określeniem czerni i bieli jako plam barw. Przy okazji, "Mój syn" to niesamowity komiks i lepiej go sobie kupcie. A jeszcze przy innej okazji, serdeczne wyrazy zachwytu dla Wondera, który podpowiedział mi imię dla mojego piątego dziecka, jeżeli będzie to syn. Nazwę go Darwin. Serio.
Druga runda bitew komiksowych, w której zostaję starta na proch przez Asu. Na tej fotografii widać, że mam podgardle niczym waran z Komodo, ale ze względu na drugi plan wrzucam właśnie to ujęcie. Wśród moich wygranych komiksików znaleźli się kultowi już "Jaćwingowie", którzy na afterparty przyprawili wiele osób o konwulsje, ale jako osoba gołębiego serca oddałam ich Olivierowi, żeby mógł należycie promować polski komiks w Belgii. Przy okazji, zdaje mi się, że na chwilę obecną formuła bitew się wyczerpała - widać zmęczenie i zawodników, i publiczności, która tłumnie ogląda pierwsze trzy rundy, po czym znika i nie wraca. Przydałoby się przy tym pomajstrować.
Tutaj Nina i Norbert, rodzeństwo, które udało mi się schwytać i zaciągnąć na moje niedzielne warsztaty z interperetacji Gapiszona. Norbert zdecydowanie zniszczył mnie i Kolca - zapytany, czym się interesuje powiedział, że animacją. Naiwnie i milutko zapytaliśmy "A, to jakie lubisz kreskówki?", na co Norbert powiedział, że kreskówki są głupie, a on woli animację poklatkową.
Po weekendzie pełnym wrażeń nie pozostało mi nic innego niż powróżyć sobie przy użyciu papugi. Daniel bardzo sprytnie utrwalił ten moment - papugi nie widać. Well done! Dobra wiadomość jest taka, że będę żyła 90 lat. Trochę mnie to uspokoiło.
Jestem jak sinusoida Krzyżanowskiego, opisująca epoki romantyczne i racjonalistyczne. Po pyzatym wieczorze smucę się na śniadaniu. Wonder robi podbudowę teoretyczną pod lożę szyderców, Daniel fotografuje.
Warsztaty mistrzowskie z Olivierem. Naszym zadaniem było stworzenie niekończącego się komiksu na wstędze Moebiusa (nie, nie tego rysownika).
Największym problemem okazało się samo wykonanie wstęgi, a konkretnie - który koniec skleić z którym, tudzież w którym momencie kadry zaczną przechodzić na drugą stronę.
Wysilam maksimum wyobraźni przestrzennej, której nie mam zbyt wiele - w drodze powrotnej dwukrotnie pomyliłam tył pociągu z przodem, w dodatku zupełnie na trzeźwo.
Skończony komiks Oliviera. Przy okazji warsztatów miałam okazję przekonać się, że wszystkie pochwały pod adresem Bogdana z ekipą i Radka, które pojawiały się w relacjach z zeszłego roku, były jak najbardziej uzasadnione. Całe przedsięwzięcie udało się zorganizować właściwie od zera w pół godziny, przy czym wszystko odbyło się w miłej i bezproblemowej atmosferze. Dostaliśmy nawet psa, żeby sobie dyszał pod stołem, co przypomniało mi o pozostawionym na pastwę instynktu dziadkowskiego moich rodziców Bolku.
Spotkanie z Olivierem, prowadzi Daniel, ja tłumaczę, ponieważ zawsze wydawało mi się, że świetnie się do tego nadaję. Nadal tak uważam, chociaż przyjmuję z pokorą do wiadomości, że mówiłam za cicho. I może rzeczywiście nieco mnie poniosło z określeniem czerni i bieli jako plam barw. Przy okazji, "Mój syn" to niesamowity komiks i lepiej go sobie kupcie. A jeszcze przy innej okazji, serdeczne wyrazy zachwytu dla Wondera, który podpowiedział mi imię dla mojego piątego dziecka, jeżeli będzie to syn. Nazwę go Darwin. Serio.
Druga runda bitew komiksowych, w której zostaję starta na proch przez Asu. Na tej fotografii widać, że mam podgardle niczym waran z Komodo, ale ze względu na drugi plan wrzucam właśnie to ujęcie. Wśród moich wygranych komiksików znaleźli się kultowi już "Jaćwingowie", którzy na afterparty przyprawili wiele osób o konwulsje, ale jako osoba gołębiego serca oddałam ich Olivierowi, żeby mógł należycie promować polski komiks w Belgii. Przy okazji, zdaje mi się, że na chwilę obecną formuła bitew się wyczerpała - widać zmęczenie i zawodników, i publiczności, która tłumnie ogląda pierwsze trzy rundy, po czym znika i nie wraca. Przydałoby się przy tym pomajstrować.
Tutaj Nina i Norbert, rodzeństwo, które udało mi się schwytać i zaciągnąć na moje niedzielne warsztaty z interperetacji Gapiszona. Norbert zdecydowanie zniszczył mnie i Kolca - zapytany, czym się interesuje powiedział, że animacją. Naiwnie i milutko zapytaliśmy "A, to jakie lubisz kreskówki?", na co Norbert powiedział, że kreskówki są głupie, a on woli animację poklatkową.
Po weekendzie pełnym wrażeń nie pozostało mi nic innego niż powróżyć sobie przy użyciu papugi. Daniel bardzo sprytnie utrwalił ten moment - papugi nie widać. Well done! Dobra wiadomość jest taka, że będę żyła 90 lat. Trochę mnie to uspokoiło.
Na zakończenie spędziliśmy uroczą godzinę na dworcu, czekając na pociąg Rutu i Oliviera, o którego opóźnieniu PKP postanowiło chytrze nie informować, pozwalając podróżnym niespokojnie kłębić się na peronie. O dziwo "Słoneczny" przybył na czas. Drogę powrotną spędziliśmy z Danielem na drzemaniu i lekturze komisów. Jestem urzeczona "Siedmioma tygodniami", szczególnie paskiem, w którym psycholog hipnotyzuje bohatera. Nie sądziłam, że w trzech kadrach można tak precyzyjnie przedstawić życiową postawę, która jest mi bardzo bliska. Kupiliśmy też najnowszy numer zina Grupy Trzymającej Pędzle, w którym zachwycił mnie komiks Mei, wywołujący lawinę własnych wspomnień z sali gimnastycznej w podstawówce i przygody Batmana, niestety zapomniałam czyjego autorstwa. Śmiejąc się z nich wesoło "Ha ha ha" wysiedliśmy na Centralnym trzeźwi, zmęczeni i zadowoleni. BFK nadal zostaje moim ulubionym festiwalem komiksowym, a tegoroczna edycja to najbardziej udana impreza, na jakiej byłam. Jednak praca bywa zabawniejsza niż picie (czasem).
Pozdrawiam przy okazji Superjednostkę i Ewę, których niestety nie wypatrzyłam już później (chociaż nie sądzę, żebyście rozpaczali z powodu nieotrzymania mojego autografu :) i Hadesa, właściciela jakże wymęczonej Mamelii.
Oczywiście z ostatniego zdjęcia zostałem wyfotoszopowany! Skandal!
OdpowiedzUsuńTrochę rozpaczamy z powodu tego autografu:)
OdpowiedzUsuńSzymon: istnieje druga wersja tego zdjęcia, ale masz na nim tak wściekłą minę, że nie nadaje się do publikacji.
OdpowiedzUsuńSuperjednostka: następnym razem się bardziej ogarnę.
Co za ulga, że są jeszcze inteligentne dzieci na tym świecie!
OdpowiedzUsuńA Bolek miał jak w niebie !
Jeżeli się zmęczyłaś przy Mamelii, za którą jeszcze raz serdecznie dziękuję, to zrobiłaś to z iście pokerową miną ;)
OdpowiedzUsuńJuż bardziej męczące było chyba bieganie za ołówkiem ;D
Nie tyle ja się zmęczyłam, co Mamelia nie przypomina siebie. Ale cieszę się, że się podoba.
OdpowiedzUsuńOlga, jesteś okropną, okropną osobą. Niby z jednej strony lubisz dzieci, jakieś warsztaciki im robisz a z drugiej chcesz zmarnować życie własnym, nadając im absurdalne imiona. Wstydź się.
OdpowiedzUsuńJeśli komiksowe bitwy już nie cieszą jak kiedyś, to ja wznawiam swoją propozycję zorganizowania w zamian walk na pięści, bez rund, zasad ani kategorii wagowych. Na początek wyzywam Ystada.
ee, przecież darwin jest dobry! zwłaszcza, że mimo intensywnych wysiłków nie udało mi się wymyślić innego zdrobnienia niż darw. zdrobnienia z reguły ssą. albo zawsze ssą? własnym dzieciom planuję nadać właśnie takie imiona, których się zdrobnić NIE DA.
OdpowiedzUsuńa pobytu na bfk zazdroszczę, zazdroszczę, zazdroszczę.
masakryczny BFK. patrze na te zdjecia i sobie mysle, ze to dobry pomysl sie totalnie nie zalać. w niedziele to sie w ogole nie dalam rady doczolgac na miejsce spotkania.
OdpowiedzUsuńco do odległości, w zeszłym roku zrobiliśmy ja z TeO i faktycznie zawsze się dziwiłem że dojechanie tam taxmeną zajmuje tyle czasu skoro idzie się moment.
OdpowiedzUsuńyes:D bylo dobrze no i nawet na dwa zdjęcia się załapałem:D czy to wszystkie jakie masz Olgo?:)
OdpowiedzUsuń