Zofia Chądzyńska dla młodzieży.
Marek wcześnie stracił ojca (który po doświadczeniu Powstania Warszawskiego
postanowił unikać murów miasta i wyprowadził się na suwalską wieś), mieszka z
matką, całkowicie wycofaną z kontaktów ze światem i synem, zajętą codzienną
krzątaniną w domu i sezonową pracą śluzowej. Marek ma wybitny talent pływacki,
jednak problemy z zachowaniem i nauką przekreślają szansę na start w
decydujących o dalszej karierze zawodach, do których trenował przez kilka lat.
I tu właśnie rozpoczyna się akcja.
Akcja jak akcja, „Życie za życie”
to książka z kilkoma twistami i dość wyraźnym morałem. Zimna i wyrafinowana w
dorosłej prozie Chądzyńska tutaj przemawia do czytelnika językiem chłopackim, pełnym
gniewu i frustracji, lekko okraszonym regionalizmami. Jednak najciekawsze są,
jak zwykle, postaci kobiece, naznaczone pewnym brakiem i chłodem. Jest matka
Marka, piękna niegdyś, prosta dziewczyna z Sejn, dla której życie traci sens
wraz ze śmiercią ukochanego męża, mądrego i utalentowanego plastycznie „miastowego”.
Bez niego los kobiety zajmującej się dzieckiem i krzątającej się wokół domowego
ogniska pozbawiony jest ekscytujących treści, staje się boleśnie zwykły. Jest
nauczycielka Marka, matka jedenastoletniej Heleny, elegancka, surowa,
zasadnicza, bezwzględnie przestrzegająca narzuconych sobie i innym reguł – mieszka sama w Sitkach, córka odwiedza ją
tylko w wakacje. Gdzie jest mąż? Helena wspomina, że rodzice się kłócili, to
jedyne zaznaczenie jego obecności – w retrospekcji córki, myślącej z niechęcią
o lodowatej matce. Bez taryfy ulgowej traktuje Chądzyńska postaci drugoplanowe
i statystujące – rozflirtowaną, ponętną Hankę, kuzynkę Marka, czy letniczki w
kajakach czekających na sitkowskiej śluzie: „Jedna była czarna, opalona, chuda,
a druga miała za ciasny kostium, z którego ciało wylewało się, jak kipiące
mleko. Marek odwrócił głowę: baby to jest paskudztwo nie do opisania”. Helena
jest w porządku – tak kreuje ją autorka i tak ocenia Marek – lojalna,
pomysłowa, delikatna, ale kiedy trzeba – z pazurem i nieustraszona. Ale Helena
tkwi w okresie liminalnym (ha, od roku 2005 nie miałam okazji użyć tego słowa!)
– jeszcze nie jest kobietą, jej szczupłe ciało i krótko obcięte włosy schowane
pod czapeczką sprawiają, że wygląda jak chłopiec. Żadnego kipiącego ciała ani
nawet jego zapowiedzi. W tej plejadzie jedyną kobietą zadowoloną ze swojego
losu wydaje się być macierzyńsko-babina żona leśniczego, dokarmiająca
wszystkich wokół. Czyżby jedyna szansa na szczęście dla kobiety kryła się w
nieprzekraczaniu norm? Matka Marka, wybrana przez mężczyznę z miasta, ma się
niezbyt dobrze. Podobnie matka Heleny, władcza i samotna.
Chądzyńska w ogóle jest ciekawym
przypadkiem pisarki, która zajmuje się głównie kobietami, ale rzadko traktuje
bohaterki z sympatią – niechęć często dotyczy właśnie fizycznej strony
kobiecości. Kiedy myślę o jej prozie dla dorosłych, jako główny typ postaci
jawi mi się kobieta po czterdziestce, gorzko komentująca stan swojego chylącego
się ku upadkowi ciała (pierwsza trwała zmarszczka, siwy włos, dodatkowe kilogramy),
pogodzona z nieuchronnością procesu, ale zdystansowana wobec własnej,
demaskatorskiej fizyczności. Druga odmiana postaci to młoda kobieta, piękna,
obojętna, daleka (często obserwowana przez tę starszą), nieświadoma jeszcze
przemijania. Przebywająca na tajemniczej emigracji w Sitkach matka Heleny
powoli wkracza w drugą fazę: „Myła się i klepała, i kremowała, i kręciła te
rury na głowie jakby było dla kogo. W takiej dziurze. I dlaczego klepie się i
kremuje, a zawsze mówi, że byle czysto i porządnie. Że elegancja nie jest
potrzebna. Cudowna gadka, tyle że głupia” – rozmyśla gorzko jedenastolatka.
Jednym słowem, czytajmy
Chądzyńską, dziewczęta (i chłopcy). W następnym odcinku - „Przez ciebie,
Drabie”.
[OW]
[OW] na blogu Olgi Wróbel nie dziwi. Czy to miało wylądować na Kurzojadach? ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście. Zaraz to tam przeniosę, ale tu zostawię, szaleństwo!!
Usuń