czwartek, 29 listopada 2012

Zachęta - Szósty kontynent


Daniel ma dwa dni urlopu, korzystając z czwartku pomaszerowaliśmy do Zachęty nasycać się kulturą za darmo (ja mogę zawsze, gdyż posiadam magiczną legitymację muzealnika, ale mniejsza z tym). Impresje są takie iż:

- w Zachęcie trwa wielka renowacja. To dobrze, bo pamiętam ją (Zachętę, nie renowację) w dotychczasowym zapyziałym kształcie od wczesnych lat 90., kiedy rodzice zabrali mnie na przegląd World Press Photo i niefrasobliwie pozwolili oglądać do woli zdjęcia zmasakrowanych ciał. Ach, co to był za dzień. Dziś szczególne wrażenie zrobiła na mnie nowa wersja księgarni (niespodzianka), gdzie niezwłocznie nabyliśmy Grecie pamiątkę z pierwszej wizyty, chytrze udając, że embargo na książki nie dotyczy tych dla córki. Ku mojemu rozczarowaniu zmiany nie objęły jeszcze toalet, przewijak w damskiej nadal przypomina niezbyt czyste stanowisko handlarki spod Hali Mirowskiej. Swoją drogą ostatnio podczas bezsennych godzin zastanawiałam się, czy oddzielne toalety dla kobiet i mężczyzn mają sens?

- obejrzeliśmy wystawę Anny Molskiej "Szósty kontynent". Greta dzielnie i na jawie zniosła 27 minut projekcji, ożywiając się na widok skaczących pingwinów (tak, jesteśmy z Danielem tym rodzajem głupich rodziców, którzy lubią wierzyć, że czteromiesięczne niemowlę odróżnia pingwina od lodołamacza). Mnie zafascynowała lekcja muzealna, w której uczestniczyła grupa na oko 14 letnich dziewcząt. W sali pierwszej była pogadanka, poszliśmy oglądać film (udało nam się trafić na początek), po pewnym czasie adeptki przydreptały do sali, pooglądały pięć minut i zostały poderwane przez prowadzącą całą imprezę pracownicę Zachęty, znowu usadzone w sali nr 1 i zachęcone do dyskusji. Wydało mi się to PRZEDZIWNE. Sama mam problem z videoartami, trafiam na środek, nie chce mi się oglądać a) wcale b) wyrwanego z kontekstu fragmentu c) dziwnej konstrukcji środek-koniec-przerwa-początek, mam wrażenie, że część ludzi odwiedzających galerie ma podobny problem, a część ludzi nieodwiedzających galerii w ogóle nie wie, o co chodzi w tej gałęzi sztuki. A tu lekcja muzealna (czy jakkolwiek się to przedsięwzięcie nazywa) i kiedy spodziewałabym się, że nacisk zostanie położony właśnie na to, że proszę, oglądamy od początku do końca (tym bardziej, że w takiej sytuacji łatwo to zaplanować), żeby wyrobić dobry nawyk, to nie. Wręcz przeciwnie. Parę minut, z których wywnioskować można wszystko i nic. Myślę o tym i myślę i bardzo to niewłaściwe.

 - na koniec ogromny plus, czyli pracownicy techniczni, a szczególnie Pan Strażnik, który opowiedział nam o ofercie (jedna wystawa, otwarcie innych kiedyś tam, nie pamiętam, bo niegrzecznie nie słuchałam, strzygąc okiem w kierunku księgarni), a kiedy wychodziliśmy, sam podszedł i powiedział, że zadzwonił do koleżanki i ona otworzy nam tylne, służbowe przejście, żebyśmy nie musieli staczać się z wózkiem z frontowych schodów. I pomógł nam wnieść wózek na schodki do ww. przejścia prowadzące. Sama pracuję w muzeum i wiem, że uprzejmy i pomocny personel techniczny to rzadki skarb. Dlatego wyszliśmy z Zachęty owładnięci gorącymi uczuciami do reprezentującego ją Pana Strażnika i dlatego piszę tę notatkę.

Główny komputer nadal nieobecny nieusprawiedliwiony.

Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz