piątek, 21 września 2012

Kopę dni...


... czyli dwa miesiące zaliczone. I już zaczyna mieć nas dość. 

Przy okazji czuję się zobligowana wyjaśnić, że obraz z Jezusem, błogosławiącym nad barkiem Daniela, nie jest znakiem tego, że mając córkę postanowiłam na wszelki wypadek nawrócić się i myśleć w szerszej/wyższej perspektywie. To pamiątka z komunii mojego dziadka. Podobała mi się, kiedy byłam dziewczynką, teraz dziadek ma demencję i mieszka w domu opieki, więc zabrałam obrazek na pamiątkę - raczej nie mogę liczyć, że podaruje mi go sam we wzruszającej scenie jak z amerykańskiego filmu. Tym bardziej, że do tej pory pamiętam, że porcelanową baletnicę, którą adorowałam całe dzieciństwo (i miałam ją obiecaną), dostała w końcu moja siostra. Oj, dziadku dziadku! 

Tak więc święty obrazek wisi u nas. Przypomina mi to jeden z najsmutniejszych widoków z podróży poślubnej - opuszczony dom, na który natknęliśmy się w wiosce Lefkimi na Korfu.


Zajrzeliśmy do środka przez kraty w drzwiach - puste, zmurszałe łóżko, stolik i zdjęcia. W tym zdjęcie ślubne. Jakoś mnie to wtedy strasznie zabolało, że człowiek umiera, zostawia te wszystkie ważne i znajome rzeczy, a potem nie ma nikogo, kto chciałby je zabrać i dla kogo miałyby jakąkolwiek wartość.


Tak, wiem. To sentymentalne.

Lepiej skończę malować komiks dla "Zadry".

2 komentarze:

  1. Jeżeli myślałaś, że publicznym wpisem, wzbudzisz we mnie poczucie winy, powodujące oddanie baletnicy w obiecane (Twoje) ręce, to nie. Jest moja. Ha!

    OdpowiedzUsuń