poniedziałek, 3 października 2011

MFKiG 2011, relacja starcza

Spojrzyj Marylo, gdzie się kończą gaje -
Miasto, co z fabryk słynęło.
I wciąż zjeżdża tu lud spracowany
Podziwiać człowieczych rąk dzieło.

"Jak zawsze, w początkach jesieni!"
Po bramach niesie się szmer
Przybyli wszyscy do Łodzi
Na święto komiksu. I gier.

A rok był to ciężki! Cweloholokaust
I kryzys na rynku głęboki
Niejedna zadrżała ręka nad kartką
Niejeden pochmurnym okiem
Patrzył w przyszłość.

Lecz jak było w końcu? -pytacie
Naprawdę aż tak ponuro?
Więc o tym, co się zdarzyło
Pisz, moje nędzne pióro!

Usłyszeli Państwo początek "Ballady o mieście komiksu" autorstwa Olgi Wróbel. 

W tym roku zamierzałam napisać całą relację w ten sposób, jednak to, co wydawało się świetnym pomysłem podczas ataku bezsenności w czwartek, jakoś przestało mi się podobać wczoraj na kanapie, pomiędzy ciepłym psem, gorącą herbatą i stosem nowych komiksów. Zastanawiam się, czy w ogóle jest jeszcze sens pisania relacji z festiwalu - wymienienie, z kim się siedziało przy stoliku w piątek nadal by mnie cieszyło, ale to pretensjonalne. A jeżeli kogoś nie było, to i tak z moich zapisków dowie się mało o festiwalu, bo NIESPODZIANKA nie byłam na żadnym spotkaniu. Ale tradycja to tradycja. Zapraszam więc na kilka zdań i kilka zdjęć z MFKiG 2011.


Piątek, godzina 16. Wyrażam całą sobą festiwalową radość i oczekiwanie, a także zachwyt ciepłymi promieniami jesiennego słońca, które niezbyt często towarzyszą łódzkiej imprezie. Pani za mną oddaje się różańcowej ekstazie


Wieczór w Łodzi Kaliskiej, po raz pierwszy odkąd pamiętam spędzony przed Łodzią Kaliską, dzięki łaskawości pogody. Minusem był brak szaleństw na parkiecie, plusem - łatwość przemieszczania się pomiędzy rozmawiającymi grupkami i brak upiornego kaca związanego z paleniem wewnątrz (chociaż w tym roku to i tak nie byłby możliwe). Pamiątkowe zdjęcia przedstawiają dobrodzieja Jacka Gdańca, redaktora Pstągowskiego i figurę woskową Pawła Kumpiniewskiego, postawioną na dziedzińcu pubu w celu uczczenia tej znakomitej postaci. 
Miło było poznać ekipę Deus Ex Machiny. Chociaż nadal nie wiem, czy mówiłyście prawdę, twierdząc, że Lagu nie wychodzi po zmroku.


Sobota, pora obiadowa. Alegoryczne zdjęcie zatytułowane "Małżeństwo z Olgą Wróbel".


A teraz dwa punkty programu MFK, które zaliczyłam. Najpierw - wystawa konkursowa, którą zawsze oglądam. W katalogu festiwalu określana jest jako "sztandarowa ekspozycja". Trudno mi powiedzieć o niej jednak coś dobrego pod względem technicznym właśnie. Sala - na końcu labiryntu korytarzy. Nikt nie trafi do niej przypadkiem. Plansze ściśnięte bez ładu i składu w harmonijce na środku dużego pokoju. Czytając część komiksów miałam problem ze znalezieniem dalszego ich ciągu (z drugiej strony standu). Plansze różnych autorów, ale podobne stylistycznie, wiszą obok siebie i zlewają się w jedno. Część plansz znacznie poniżej poziomu wzroku, co automatycznie tworzy hierarchię odbioru (przyznam, że nie chciało mi się jeszcze raz obchodzić całej wystawy na czworakach, żeby przeczytać dolne piętra). Same gabloty przykurzone, niektóre komiksy eksponowane bez antyram. Czemu owoce konkursu, który przyciąga do festiwalu tak wielu uczestników i jest  najbardziej prestiżowym wydarzeniem tego typu w komiksowym roku, nie mogą być pokazywane w przestrzeni bardziej otwartej na widza, na przykład na placu przed ŁDK (wiem, koszty wydruków i zabezpieczenia, ale chyba do udźwignięcia przez tak ogromną machinę, jaką jest łódzki festiwal) lub (chociaż) w bardziej przestronnej części giełdowej? Obecna forma wystawy, nie dość, że archaiczna sama w sobie, jest brakiem szacunku dla twórców, których starannie skomponowane plansze lądują warunkach niesprzyjających ich podziwianiu, i dla zwiedzających - staramy się im przekazać, że komis to nie tylko obrazki do przejrzenia, a jednocześnie wystawa powoduje, że prześlizgujemy się zmęczonym okiem po kolejnych kadrach, podczas gdy kolejnych dziesięć osób chucha nam na plecy i tylko najtwardsi są w stanie zapoznać się z tym, co nie trafiło do katalogu. Jeżeli chodzi o tę publikację, to nadal dominują komiksy z nieoczekiwaną puentą, na które w zeszłym roku narzekał Łukasz Babiel (AD 2011: a to był wilkołak! a tam nie było naboi! a to nie była Ślązaczka! a to nie doktor F.!). Właściwie podobała mi się tylko "Kalaczarka" Jana Mazura i Błażeja Kurowskiego, chyba jedna pozycja trzymająca się prawdziwego życia.

Gala rozdania nagród, widok z loży szyderców. W tym roku bez beatboxera, bez sztyboriady, wyjątkowo długa i bez tempa, prowadzona przez tłumacza. Jedyne pamiętne momenty: monolog o fachowcach (okazało się, że lekarz może być fachowcem - kto by się tego spodziewał?!) i autentyczna radość Roberta Sienickiego i Łukasza Okólskiego, których "Scientia Occulta" została wybrana komiksem roku. W tzw. kuluarach (czyli przed wejściem, obok popielniczek), ubolewano, że słynny już telefon od organizatorów psuje nieco rozdanie nagród, bo nikt z laureatów nie jest szczególnie zaskoczony. Z drugiej strony pamiętam rok  2007, z rozdaniem jeszcze w ŁDK, kiedy prawie nikt nie pojawił się na scenie.  


Całe afterparty spędziłam na zewnątrz, nie zobaczyłam wiec konkursu na Miss Festiwalu, w którym chciałam wziąć udział tak bardzo, że nawet przygotowałam projekt. Plotki o strollowaniu zawodów przez Simona Bisleya (który szepnął mi do ucha, że nie nikt go w Łodzi naprawdę nie kocha i że nie dostał pierogów, po czym odjechał, lekko przytrzaśnięty przed drzwi autobusu festiwalowego) urosły w niedzielę rano do fantastycznych rozmiarów. Żałuję, że nie znam prawdy.


 Ta ostatnia niedziela w Noclegach Syrena. W przyszłym miesiącu złe miasto zamyka instytucję, która od trzech lat zapewniała nam nocleg w zakratowanym pokoju za suszarnią pościeli. Mam rok na znalezienie sobie nowego hostelu, ale w moim sercu na zawsze pozostanie pustka o zapachu świeżego prania i starego dymu, Syreno.


Tajemnicze ogłoszenie Ewy J. Bielizna jest najważniejsza. Zwłaszcza majtki na spodniach, zwłaszcza dziewczyny, zwłaszcza stringi. 


Finałowy papieros pod ŁDK, szybkie odwiedziny na giełdzie, odebranie ostatnich fantów (podziw i różne wyrazy dla Roberta Popieleckiego, który ku dzikiej uciesze Daniela pożyczył nam trudno osiągalny zestaw DVD  "Berlin Alexanderplatz ". Ja bym nie pożyczyła. Ale jak widać, nie każdy jest taką mendą). 


A na koniec niespodzianka, dwie godziny na podłodze w pociągu, który okazał się być rozmiarów dużego tramwaju (Interregio, godz. 12.00, ostrzegam). Rozpoczynam maraton zinów, których kupiliśmy wyjątkowo dużo. Przeczytałam wczoraj wszystko oprócz Deusa, który wylądował z regularnymi albumami i mogę już zrobić listę faworytów (jakby to kogoś obchodziło, nie jestem przekonana o swojej opiniotwórczości):
- 1 zine - prześliczna okładka Magdaleny Rzepackiej, a w środku historia Mei z Rybim Królem, moim nowym ulubieńcem. Żałuję, że nie zdążyłam kupić już "Dziewczynki, którą bolała głowa", bardzo liczyłam na ten zbiór.
- komiks Anki Steliżuk o mopsie w Bicepsie. Poruszający dla wszystkich właścicieli psów. Poza tym, felieton Tomka Pstrągowskiego. Reszta zawartości mnie nie urzekła, podobnie jak w przypadku "Kolektywu", gdzie z kolei znajduje się mój komiks "Ballada w sześciu strofach". 
- w "Mydle"  - Anna Karolina Kaczmarek, Joanna Wojniłko, Maja Demska. 
- w "Zsypie" dawno niewidziany na papierze Jacek Świdziński, z bliską moim zainteresowaniom opowieścią o wycieczce do ZOO. Gdyby Jacek narysował tylko kreskę, to też bym tę kreskę wielbiła.
Jeżeli chodzi jednak o czystą przyjemność lektury, bezapelacyjnie wygrywa nowy numer "Dużych ilości naraz psów" Dema. Przykro mi, Mariuszu. Jest to pierwszy od dawna komiks, przy którym śmiałam się na głos (ostatnio była chyba historia o Batmanie z Grupy Trzymającej Pędzle) i to nie tylko w pociągu, pod wpływem festiwalowych emocji, ale też wieczorem w łóżku, przy ponownej lekturze (tak, przeczytałam "Psy" dwa razy w ciągu 12 godzin).
- o dziwo, znalazłam też aluzję do siebie w komiksie o Niezwykłych Cwelach , chyba, że mam przerost ego i nie chodziło o mnie.

Dzisiaj zabieram się za regularne wydawnictwa.

I tak ta z zamierzenia krótka relacja rozrosła się w standardowy słowotok. Dziękuję wszystkim za festiwal i do zobaczenia, kiedyś.

11 komentarzy:

  1. Do mnie aluzja w Cwelach była aż nadto widoczna :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowitych Cwelach :). Tak. To aluzja do kiedyśtam i dobierania materiału do Kolektywu.

    OdpowiedzUsuń
  3. co do archaicznej wystawy:
    ja mam zdjęcie z 1998 roku jak kucam przy swoich pracach w dolnym rzędzie wystawy. Morfołaki to były. Ach, łezka się kręci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gala – wyraźnie gorsza od poprzednich, widać było brak zgrania (Bartek nie do końca wiedział kiedy co czytać, ludzie na scenie nie zawsze wiedzieli co robić) i bardzo brakowało jakiegoś podkładu muzycznego. Mateusz Czech miał niby grać na tym gejboju nie tylko na początku, ale albo go realizatorzy odcięli albo zasnął...

    Pomysły na przyszłość - prowadzący na scenie, ktoś, kto potrafi zareagować na sytuację, coś dopowiedzieć, wskazać gdzie kto ma iść. I podpowiadać ustawianie się do wręczenia nagrody, bo kurwa prawie wszyscy ustawiają się „frontem” do widza i do obiektywów... Dobrze wiem, że o takim detalu nagrodzony nie myśli będąc na scenie, oj wiem. No i jakiś lekki podkład muzyczny w przerwach, koniecznie.

    A co do zaskoczenia to bardzo przepraszam, ale ja byłem tak zaskoczony, że mało z tych schodów nie spadłem! Ale, cholera, wiedzieli, że przyjadę... Z mojej perspektywy Berenika też miała nogi z waty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Twoje zaskoczenie ledwo zdążyłam, dowieziona przez widmowy autobus nr 2.

    OdpowiedzUsuń
  6. mam wrażenie, że drugi numer "DexM" jest jeszcze lepszy od pierwszego!
    nie wiem dlaczego, ale Mei przygotowała jedynie 5 egzem. swego zine; ma być "dodruk", który za kilka dni będzie dostępny (tak słyszałem)

    OdpowiedzUsuń
  7. No, to lepiej! Chociaż trochę cieszyłam się, że może ludzie się rzucili i w kilka godzin 100 egzemplarzy zniknęło jak złoty róg!

    OdpowiedzUsuń
  8. ciekawe, kiedy się doczołgam na ten festiwal w końcu kiedyś.
    dzięks za ciepłe słowa dot. mopsa. mopsy są mega. trivia: nigdy nie miałam psa

    OdpowiedzUsuń
  9. To skąd wiedziałaś o Klątwie Piszczącej Kości?!

    OdpowiedzUsuń
  10. taki jakiś instynkt :D i zaprzyjaźnione piesy.

    OdpowiedzUsuń