Witam witam, wróciło się z Łodzi i się wrzuci parę zdjęć. Większość zrobił Daniel, mi się jak zwykle nie chciało.
Wyruszamy do Łodzi z Kasią i Arczem. Nie wiemy jeszcze, że ta przejażdżka zajmie nam ponad trzy godziny, że kanapki się skończą, tajemnicza rura urwie (się) i że zapadnie zmrok. Tym niemniej, dziękujemy!
Po przyjeździe i zalogowaniu się w Tanich Noclegach Syrena (polecamy - jest tanio, jest ciepło, a poza tym obsługa troszczy się niezwykle o moralność gości i nieoszukiwanie pod natryskami-ale-ja-i-Daniel-przechytrzyliśmy-system-ahahahahaha) udaliśmy się niezwłocznie do Łodzi Kaliskiej, gdzie wszyscy już byli, a jeszcze więcej wszystkich dotarło w trakcie wieczoru i nocy. Były tańce i ładowanie, były komiksiki i długie, mętne rozmowy. Oficjalne podziękowania dla Jaszcza za ocalenie autorskiego egzemplarza "Skina". Kochamy Ciebie.
Następnego dnia, lekko tylko zważeni po powrocie o piątej do Syreny, za to ożywieni porannym przybyciem Wondera z kanapkami i dużą dozą ironii, udaliśmy się na festiwal, kupiliśmy więcej komiksików niż może się zmieścić na flocie zjednoczonych regałów na książki, po czym nieco utknęło mi się na stoisku Dolnej Półki, gdzie w rekordowo wolnym tempie rozdałam kilka autografów. A potem było obiad w lokalu Sioux, który zgodnie postanowiliśmy zniszczyć za pomocą naszych opiniotwórczych blogów (najbardziej postanowił to Gonzo). Czekaliśmy na jedzenie nieprawdopodobnie długo (a lokal był pusty), porcje były małe, żeberka Przemka składały się z żeberek, frytki zimne, a poproszony o rachunek kelner przepadł na kolejne kwadranse. Tomek Pstrągowski nie dostał faktury, bo nie było managera. Nas tam nie chce być. I was też nie. Pamiętajcie.
Przed wieczorną imprezą postanowiliśmy nieco zrelaksować się w hostelu oraz zrobić się na bóstwo. Wonder niestety okazał się wyjątkowo krnąbrny i odrzucił propozycję wiązania, makijażu i prostowania włosów. Ufny we własne siły i moc kapsla "Ochota na mnie", dokonał tego wieczoru wielu magicznych sztuk.
Tutaj walczy w wyborach Miss Festiwalu. Zdjęć dokumentujących inne dokonania, między innymi wizytę w kebabie, przez grzeczność nie opublikuję.
Oto ja, jak zwykle pogodna i szczęśliwa (chociaż podobno zdarza mi się być dostrzegalnie zadowoloną z życia w ostatnich tygodniach). Przy okazji nadmienię, że o ile towarzysko festiwal był fantastyczny, to nie bardzo podobało mi się w Wytwórni, gdzie przez większość czasu było za głośno, żeby spokojnie porozmawiać, miejsc siedzących niewiele, za to wielkie kolejki po piwo (przez pierwsze godziny) i zero jedzenia (kiedy już zgłodniałam). Do tego wszystkiego powierzchnia była ogromna i całe towarzystwo rozlazło się między lodowatym korytarzem dla palaczy, wspomnianymi kolejkami, podziemiami, koncertem itp. Dużo bardziej podobał mi się swojski ścisk w Łodzi Kaliskiej, do której ostatecznie próbowaliśmy przenieść imprezę za pomocą wyścigu rikszami, ale o czwartej rano riksz już nie było, a do Łodzi nas nie wpuszczono. Skończyło się więc bełkotaniem w kebabie.
A tutaj również znany z wesołego usposobienia Daniel.
Łukasz Babiel przy pracy nad tradycyjnym już festiwalowym dziełem zbiorczym, spoczywającym obecnie w tajnych archiwach. Przy okazji, zastanawiam się, jak się czuli ludzie, którzy w ramach Dnia Darmowego Komiksu dostali na stoisku Timofa "Muchy" z elegancką okładką KRLa, a potem zajrzeli do środka.
W niedzielę miło było wstać po trzech godzinach snu i ponownie poczołgać się pod ŁDK. W czasie całego festiwalu udało mi się utrzymać wysoką formę i za wszelką cenę unikać spotkań, warsztatów i prelekcji, skusiłam się jednak na prowadzoną przez Macieja rozmowę z Surpiko, którego znam z Digartu, a teraz mam także przyjemność znać osobiście. Przemek narysował nam bardzo eleganckiego i dystyngowanego Hmmmarlowe'a, a ja wieczorem zaczęłam czytać sam komiks, i tak mi się podobał, że przerwałam po trzech stronach, żeby starczyło na dłużej. Jeżeli chodzi o zakupy, polecam też "Łaumę" z zachwycającą wydrą, "Rogala Egejsona", którego przeczytałam do poduszki, a także "Cyrkielnię", z której na razie widziałam tylko plakat "Piłatów", bo za każdym razem otwieram na nim, śmieję się i śmieję, po czym nie mam już siły sprawdzać, co jest dalej. Polecam też "Skina". Fantastyczny skład i liternictwo. Reszta nabytków czeka w kolejce do lektury.
Łukasz "Arcz" Mazur, redaktor "Kolorowych Zeszytów" próbował udowodnić nam, że Kuba Oleksak istnieje. Jednak jak dowodzi to zdjęcie, sam nie jest o tym do końca przekonany.
Na koniec podziękowania dla pozostałych członków Fantastic Four z Syreny. Mam nadzieję, że w tym samym składzie uda nam się przepić i zdissować jeszcze niejeden festiwal.
Komplementarna relacja nastąpi na blogu Daniela, spodziewajcie się setek tysięcy słów i zupełni unikatowych fotografii.
Czytając tą relację żałowałam, że nie rysuje komiksów. I nadal żałuję ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za autograf.
OdpowiedzUsuńJa akurat Hmmarlowe'a od razu przeczytałem i to 3 razy. Póki co, chyba jeden z najlepszych zakupów na MFK
a to co dokladnie z Muchami z KG jest nie tak?
OdpowiedzUsuńUla - to rysuj.
OdpowiedzUsuńDeBe - nie ma za co,
Mica - wszystko jest jak najbardziej tak. Tylko nieco szokujące dla niewtajemniczonych.
a mi Olga nie zrobiła wrzutu do Kolektywu :> nieładnie :>
OdpowiedzUsuńmica- gdy zobaczylem okładkę "Much", pomyślałem, że będzie s-fi horrorem o zmutowanej drużynie much.
OdpowiedzUsuńA w środku jakieś bazgroły :(
Ystad, owszem, nieładnie, ale to jest do nadrobienia.
OdpowiedzUsuńGdyby nie ta pogodna i szczęśliwa natura, przywitałbym się wcześniej. Więcej uśmiechu, jak radzi koleżanka Sylwia Sputnik( BTW widziałem ją na giełdzie):)
OdpowiedzUsuńRelacja w dechę.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nikt nie dał znać o wspólnym komiksie. Bywa. Nadrobi się za rok :)
Poza tym pozdrówka, bo było bardzo miło i sympatycznie.
Mr Herring, pracuję nad sobą. I jestem pogodniejsza za dnia. W Wytwórni byłam poza tym nieszczęśliwa z głodu, i gdyby Jaszczu nie oddał mi ostatnich kęsów ze swojej kanapki, znaleźlibyście rano moje truchło w kącie.
OdpowiedzUsuńNa WSK też możemy sobie jakąś czwórkę wynająć na nocleg, albo i dwa.
OdpowiedzUsuńFajna relacja:D:D:D I widze ze w przeciwienstwie do mnie macie foty hehe;)
OdpowiedzUsuńPozwole sobie w zupelnosci zgodzic sie z opinia na temat lokalu jakim byla goszczaca nas w tym roku "Wytwornia", my bylismy tam pierwsi z Michalem i Arkiem, dzieki czemu zdazylismy zakupic piwo ktore zaraz zostalo zabronione, zmienialismy kanapy bo siedzielismy na tych dla elit, no i bylo makabrycznie zimno. Hehe co zupelnie mnie rozbroilo herbatka ktora w przypluwie desperacji sobie zaserwowalismy, byla w ilosciach mikrych w mini filizankach i kosztowala 5zl, co skutecznie uniemozliwilo mi rozgrzanie sie cieplym napojem.
Poza tym zaluje ze nie udalo mi sie z Toba porozmawiac na miejscu, niestety zdrowotnie niedomagam do dzisiaj i bynajmniej nie z powodu kaca popiatkowego jak sadzilam, wiec moja komunikatywnosc i refleks byly ostro okrojone.
Pozdrawiam:)
musze te muchy gdzies obczaić, bo intrygująco się zrobiło.
OdpowiedzUsuń"Muchy" są straszne. Całkowity chaos i psychodela. I ryją mózg. Co dziwniejsze, w Irish Pubie naprawdę wydawały się śmieszne. x>
OdpowiedzUsuńŁódź Kaliska? Niedoszły wyścig rikszami? Czy ja tam wtedy byłem?
OdpowiedzUsuńA mina Arcza na zdjęciu z Kubą jest bezcenna. Co powiększę fotkę, to chichoczę jak debil.