Z dumą oznajmiam, że w sobotę udało nam się z Danielem dokonać niemożliwego - nie zaspaliśmy (prawie), nie spóźniliśmy się na pociąg o 12, co pozwoliło nam spotkać na Zachodnim Arcza i Timofa (który jednak po wygłoszeniu kilku pogróżek wysiadł na Centralnym), a Wondera na Wschodnim i dotrzeć do Siedlec prosto w ramiona Jacka. Niestety, zdjęcia z tej części podróży utknęły w zepsutym aparacie Daniela (swoją drogą, unicestwienie dwóch aparatów przez jedno gospodarstwo domowe w trakcie miesiąca to dobry wynik, umiecie tak?). Pierwsze ujęcia pochodzą więc z baru piwnego, gdzie chłopcy udają, że się cieszą ze spotkania:
Ponieważ z pewnych przyczyn spóźniliśmy się na autobus, czas oczekiwania spędziliśmy w prawdziwym game barze, pojedynkując się przy piłkarzykach, gruszce bokserskiej, wyścigach samochodowych i flipperach (większość zdjęć także niedostępna). Tutaj z przerażeniem i lekkim niedowładem umysłowym staram się przybliżyć do rekordu Daniela:
A potem wyruszyliśmy! Ach, ta gorączka szosy! Ach, te emocje!
Jak możecie się spodziewać, na działce było co niemiara śmiechu i kiszonki, ale o tym nic nie zamierzam pisać. Było też ZIMNO. Bardzo ZIMNO. Oficjalnie dziękuję Danielowi za oddanie mi swoich wszystkich swetrów, kurtek i śpiworów. Nie było mi cieplej, ale doceniam.
Wonder nie załapał się już na ubrania Daniela i musiał sobie radzić inaczej.
Po przeniesieniu się do wnętrz prakolebki Jacka rozegraliśmy kilka partii Prawa Dżungli (dwie). Wygrałam wszystkie.
O tym nie chcę mówić:
A o tym tym bardziej nie chcę mówić. A wy bardzo nie chcecie wiedzieć:
Oczywiście tak znakomici twórcy komiksików jak my nie mogliby zasnąć bez stworzenia czegoś wiekopomnego. "Coś" niedługo wypłynie w sieci, tymczasem możecie podziwiać rozmyślającego nad wielkim otwarciem Daniela i mnie po sporej ilości alkoholu, rozmyślającą kompletnie o niczym.
Bonus z sobotniej nocy: nowe włosy Wondera:
Następnego dnia było równie zimno, ale my byliśmy równie zadowoleni (jako reprezentant kolektywnego zadowolenia - Arcz).
Jacek pamięta, że jedzenie ma być nie tylko smaczne, ale też sprawiać estetyczną przyjemność, a ja i Wonder jesteśmy surowo upomniani przez producenta (przeterminowanej) sałaty:
Potem zostaliśmy zagonieni do pracy przy kiszonce, przy czym Daniel narysował bardzo ładnie, a Wonder najwyraźniej nadal zachował w pamięci pewną minę pewnego Jacka z pewnej soboty:
Po pracy nastąpiła kolej na tradycyjne zdjęcia grupowe, na drugim wbrew pozorom nie wymiotuję, a poluję na wyjątkowo dorodny okaz podlaskiego insekta.
A potem przenieśliśmy się na premierowe występy w sianie, po którym panowie uwijali się jak Supermeni, a ja nie, bo bałam się wysokości.
Portret artystów z czasów młodości:
Ponieważ tym razem nie zabrałam na działkę Bolka the Dog, musiałam znaleźć sobie innego podopiecznego.
Śmiała próba wzbudzenia lęku w Wonderze zakończyła się jednak porażką. Mariusz także kocha zwierzęta, dlatego lubi je zabijać. Nie zabiłby zwierzęcia, którego nie kocha.
Szczęśliwie konik polny nie wzbudził w nim sympatii i uszedł z życiem.
Czekając na Niewidzialny Autobus Jacka dowiedzieliśmy się, jak wygląda przyszłość Polski:
A potem odjechaliśmy melancholijnie w zapadający mrok i nadchodzącą jesień. Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znóóó-óóóóów.
kurde, mogłem jednak przedstawić swoje veto a propos tego jednego zdjęcia :>
OdpowiedzUsuńwyglądam jeszcze bardziej idiotycznie niż zwykle ;)
Piękna relacja. Ja czekam jeszcze na zdjęcia Daniela, a zwłaszcza na dokumentację mojego zwycięstwa nad Ystadem w, jakkolwiek by to nie brzmiało, boksowaniu gruszki. Coś takiego dwa razy w życiu się nie zdarza.
OdpowiedzUsuńBoksowanie gruszki. Hahahahaha.
OdpowiedzUsuńAle ja prymityw.
Lubię to!
OdpowiedzUsuńNiezła fotorelacja. Kilka momentów zdrowo mnie rozbawiło (zwłaszcza te maski).
OdpowiedzUsuń