Hejże, mówi się, że człowiek nie jest herosem, tylko człowiekiem, ta prosta zasada nie ma jednak zastosowania, jeżeli chodzi o komiksiarzy! A przynajmniej Janka Mazura, Wondera, Daniela, Jacka i mnie. Nie zważając na ponownie niesprzyjającą pogodę przejechaliśmy 60 km po piachu, błocie, wodzie, kocich łbach, korzeniach, chodnikach i trasach szybkiego ruchu oraz rozmaitej jakości poboczach, co więcej, przez większość czasu nie mieliśmy pojęcia, dokąd właściwie jedziemy. Taka postawa zasługuje na szacunek!
A oto relacja, zdjęcia Jacka, tekst mój, muzyka szwagra.
Pomimo przeciwności Jacek dociera punktualnie nie tylko do Warszawy, ale i na plac Wilsona.
Plac Wilsona, drobna konsternacja, gdyż okazuje się, że nie mamy mapy. Robocza trasa wg Daniela, "Chomiczówka, Chomiczówka, tak jak 700, KAMPINOS" okazuje się być właściwym wyborem...
... i docieramy do Puszczy punktualnie w porze deszczowej.
Jeżeli ktoś spodziewa się ciekawostek przyrodniczych i krajoznawczych, nie ma na co liczyć. Nie zwiedziliśmy i nie obejrzeliśmy NIC - cały czas pędziliśmy przed siebie, nie wiadomo gdzie i po co, ale było to dość zabawne.
Daniel usiłuje umieścić drzewo w pierwotnym położeniu.
A tu najpiękniejsza kreacja dnia, niestety nieco nieostra - szlafrok deszczowy.
Na jedynym popasie prowadzę warsztat "Ekstremalna Bulimia, czyli jak zwymiotować na huśtawce i złapać to z powrotem".
Nadludzie w komplecie, zawołanie bojowe "LURPAK!!!"
Komary rypią, a my orientujemy się, że właśnie minęliśmy cmentarze w Palmirach podczas szaleńczego podjazdu pod górę po piachu i kocich łbach, więc możemy sobie co najwyżej obejrzeć wioskę.
Asfaltowy zjazd do Palmir. Daniel z narażeniem życia uwiecznia poszczególnych uczestników. Nie pada. Happy times.
Prażynka o smaku naturalnym wdzięcznie i naturalnie rozpuszcza się w kałuży. W dokumentacji fotograficznej brak "soku" Dodoni, którym raczył się Wonder, ale my będziemy pamiętać...
Wracamy do Warszawy - za chwilę zobaczymy, że zostało nam do pokonania jedyne 25 km (do granic miasta, nie do końca wyprawy, oczywiście). Ale póki co - happy times!
Podczas odpoczynku przed liceum Daniela (nieoczekiwany punkt programu) mieliśmy okazję sprawdzić, kto z nas jest bardziej człowiekiem na podstawie książki "Czarne Stopy"...
... a Daniel, niczym Marceli Szpak dziwi się światu, zażył kąpieli w kałuży (reszta zdjęć jest zbyt śmiała, by je opublikować...)
Ostatnim punktem programu było celebrowanie ujścia z życiem z kampinoskich bezdroży w barze "Pod Rurą", jednak te wymizerowane twarze nie byłyby miłym widokiem dla moich kochanych czytelników, pozwolę sobie więc zakończyć w tym miejscu.
Wnioski końcowe:
Głęboki podziw dla Janka, który się nie zmęczył i nie ubrudził
Podziękowania dla mojej siostry i Justyny Musialskiej, które zapewniły 2/5 uczestników rowery
A co jakby w lesie był Predator?
Olga, na tym zdjęciu przy mapie jesteś przed, czy już po samobójczym zamachu?
OdpowiedzUsuńtja, też się zastanawiałem czy nie krzyczeć "Allah Akbar" do przejeżdżających ludzi ;)
OdpowiedzUsuńGdyby w lesie był predator, z braku Murzyna, pierwszy zginąłby ten uczestnik wyprawy, który wiecznie ciągnął się z tyłu :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że jestem po, mój duch wiecznie pokutuje jednak wśród wielbicieli komiksików.
OdpowiedzUsuńgdyby w tym lesie był predator, to byłby też terminator
OdpowiedzUsuń