czwartek, 3 sierpnia 2017
poniedziałek, 2 stycznia 2017
Danuta Bieńkowska, Chwila prawdy
Rok 2017 zaczynam rootsowo, od
zakupionej na kiermaszu syryjskim IKP książki z 1984 roku z wpisaną fioletową
kredką dedykacją: „Małgosi na imieniny ciocia i wujek oraz Pawełek Przyjemscy”
(jeżeli Małgosia to czyta i pragnie odzyskać prezent – proszę o kontakt).
„Chwila prawdy” to książka
solenna. Opowiada o nastoletniej Magdzie, dziewczynie z małego miasteczka,
która wyjeżdża do Warszawy żeby uczyć się w liceum pielęgniarskim. W powieści
Bieńkowskiej pielęgniarstwo to powołanie i służba, nie jakaś tam praca. Trzeba
dążyć do doskonałości, wykazywać się hartem ducha, empatią, ale nie
czułostkowością. Wychowawczyni dziewcząt, całkiem młoda jeszcze Alina, opisana
jest tak: „Traktowała swoją pracę jak posłannictwo. Należała do nielicznych
kobiet, które mając wszelkie dane po temu, żeby zostać lekarką, obrały zawód
pielęgniarki twierdząc, że daje im rozleglejsze pole do działania (...).
Zdawała sobie sprawę, że po to, by skutecznie oddziaływać na młodzież, musi
sama okrzepnąć wewnętrznie, ustalić swój pogląd na świat, podporządkować
systemowi całą wiedzę teoretyczną...”. Alina nie zakłada więc rodziny, pomimo
powodzenia u mężczyzn. Uważnie obserwuje swoje wychowanki, a po pracy pisze książkę
o społeczniczce Annie Rydel.
W „Chwili prawdy” ważne są
wartości. Magda uważnie analizuje siebie, koleżanki, rodziców, otoczenie. Nie
ma beztroskiej zabawy, nastoletnie wygłupy nad kieliszkiem wina kończą się
nieprzyjemną sceną, ukochany Magdy martwi się, że koleżanki z internatu mają na
nią zły wpływ – dziewczyna przestaje dbać o ubranie (po co, skoro w internacie
wszystko jest siłą rzeczy wspólne, a wyprasowana starannie bluzka wpadnie w
ręce potrzebującej jej akurat teraz sąsiadki z pokoju?), przestaje czytać –
tego Marek, twardy student polonistyki, piszący własne wiersze i zarabiający na
chorą matkę i ciotkę, znieść nie może. Trzeba przyznać Bieńkowskiej, że umie
pisać swoje postaci: spracowana matka bohaterki i ojciec, który po poważnym
wypadku (spowodowanym nadużywaniem alkoholu) traci intratną posadę i zostaje
rencistą-magazynierem, odciętym od uroków życia w delegacji. Bezdzietna,
zamożna ciotka, która zabiera Magdę do Warszawy i traktuje jak córkę, ale potem
rodzi własne dziecko – i nie, nie zamienia się konwencjonalnie i przewidywalnie
w macochę z baśni, ale po prostu niezbyt radzi sobie z płaczliwym niemowlęciem,
przewracającym do góry nogami jej uporządkowane życie. Panorama pochodzących z
różnych środowisk koleżanek Magdy, a także, wyjątkowa gratka, opis
hippisowskiej komuny w Londynie, do którego Magda wyjeżdża na kilkutygodniowe
stypendium, żeby przyjrzeć się systemowi znakomicie prowadzonych hospicjów. „Młodzi
ludzie z którymi teraz przebywała, posiadali wiele z reklamowanych przedmiotów,
a choć co chwila narzekali na brak pieniędzy, standard ich życia był dość
wysoki. Czy jednak uważali się za szczęśliwych?”
Solidna pozycja do analizowania,
polecam.
[OW]
sobota, 6 sierpnia 2016
Marta Dymek, Jadłonomia
Książka kucharska Marty Dymek to taka „Kuchnia polska” naszego
pokolenia – do której koleżanki nie pójdę, tam leży dumnie w pobliżu koszyka ze
świeżymi warzywami. Ha, sprawię ją sobie i ja – pomyślałam w maju. Sezon się
zbliża, bazar na Namysłowskiej kipi bogatym w błonnik jedzeniem, które
kreatywnie przerobię w zdrowe dania dla siebie i dla rodziny. Kupiłam.
Jest sierpień i nadal z niesłabnącą fascynacją oglądam
zdjęcia potraw, raz prawie ugotowałam curry z fasolki szparagowej, ale akurat
nie miałam fasolki.
[OW]
wtorek, 17 maja 2016
piątek, 1 kwietnia 2016
Do kroćest!
W maju, prawdopodobnie na warszawskich Targach Książki, będziecie mogli zaopatrzyć się w moją nową książkę dla dzieci.
Oto opis ze strony wydawcy, KLIK KLIK.
środa, 10 czerwca 2015
Co tam, jak tam?
Po pierwsze, co trzy tygodnie na stronie Korporacji Ha!art pojawia się rysunkowa recenzja książki. Rysunek jest mój, recenzja też. Żeby zobaczyć, jak ładnie to wygląda, należy kliknąć TUTAJ.
Po drugie, wystąpiłam w legendarnym "Strapazinie" z sześciostronicowym komiksem, który nawet miał tytuł, ale zapomniałam jaki. W Monachium właśnie kończy się wystawa oryginalnych plansz, ja czekam na egzemplarz autorski, zabawnie będzie nie zrozumieć własnego tworu, literowanego po niemiecku (spędziłam nad tym masę czasu, pisanie w języku, którego się nie zna to sprawa niełatwa).
W lipcu natomiast w znakomitym towarzystwie będę wisiała w Poznaniu i opowiadała o tym cudnym kraju. Bardzo lubię widzieć swoje nazwisko na plakacie, szczególnie napisane złotą ręką Jacka Świdzińskiego.
Poza tym nadal głównie czytam książki i zapraszam na Kurzojady.
Po drugie, wystąpiłam w legendarnym "Strapazinie" z sześciostronicowym komiksem, który nawet miał tytuł, ale zapomniałam jaki. W Monachium właśnie kończy się wystawa oryginalnych plansz, ja czekam na egzemplarz autorski, zabawnie będzie nie zrozumieć własnego tworu, literowanego po niemiecku (spędziłam nad tym masę czasu, pisanie w języku, którego się nie zna to sprawa niełatwa).
W lipcu natomiast w znakomitym towarzystwie będę wisiała w Poznaniu i opowiadała o tym cudnym kraju. Bardzo lubię widzieć swoje nazwisko na plakacie, szczególnie napisane złotą ręką Jacka Świdzińskiego.
Poza tym nadal głównie czytam książki i zapraszam na Kurzojady.
poniedziałek, 4 maja 2015
Subskrybuj:
Posty (Atom)