Pomimo rozpaczliwych prób zabicia mnie nieświeżym twarogiem, które podjął Daniel w celu przechwycenia najlepszych zdjęć na swojego bloga, otrząsnęłam się i oto piszę. Uprzedzam, że relacja jest bardzo niepełna, bo w tym roku pracowałam jeszcze więcej niż w ubiegłym, sama nie wierzę, że nie wypiłam ani łyka piwa nad tradycyjną rzeczką, ba, nawet nie miałam czasu zejść po schodkach i powspominać niegdysiejszych śniegów. Na BFK widziałam tylko spotkania, przy których coś sobie działałam, więc trudno mi ogarnąć całość. Mam wszakże wrażenia, ale zostawię je na koniec.
Pejzaż z Polskim Busem. Nie wiem, jak to się dzieje, że bilet jest tani, a warunki doskonałe, ale nie chcę wiedzieć. Polecam wszystkim ten środek transportu, szczególnie ze względu na wifi ze świetnym zasięgiem, dzięki któremu mogłam odkryć, co oprócz SLAINE'aslaineaSLAINE!!! zrobił SLAINE (Bisley) SLAINE, a także co zrobiło mi pismo "Zadra" (ale to temat na oddzielny post).
Rarytas kolekcjonerski, menu baru rybnego, w którym na podanie piwa i popielniczki czeka się pół godziny, o rybie nie wspominając. Ilustrowane przez Simona Bisleya, a także czołówkę znanych i lubianych polskich autorów (no dobra, przeze mnie i Daniela). Być może jeszcze tam jest, w zgrzebnej plastikowej koszulce. Zainteresowanych zapraszam do zabawy w "ciepło-zimno", można też łatwo przekupić mnie frytkami.
Mateuszowi coś przywarło do twarzy. Na sali jest wprawdzie lekarz, ale woli wdzięcznie pozować do obiektywu. Ja tymczasem wyglądam jak własny młody dziadek, co nie poprawia sytuacji. Wszystko dzieje się w Bufecie. W tym roku nie było imprezy porno, był za to fantastyczny koncert, nie wiem czyj (jeżeli ktoś może mi powiedzieć, będę wdzięczna). Niestety, w czasie jego trwania większość towarzystwa (komiksowego) podążyła już w kierunku Absyntu i nie było komu hulać na parkiecie, jak to powinno być na każdym piątkowym before party.
Niczym łososie powracające na tarło, udaliśmy się do znanego nam z poprzedniego roku królestwa nocnej pizzy i zapiekanek. Pizza "Nie pękaj" jest nadal w jadłospisie, ale wybraliśmy danie bezpieczne i klasyczne. W pewnym sensie.
W sobotę rano odkryliśmy, że Ania i Gonzo to idealne towarzystwo do pokoju. Niczym cztery terminatory wyszykowaliśmy się dokładnie a sprawnie i o 10.00 zasiedliśmy na panelu o wolności wypowiedzi w komiksie. Ja tylko tłumaczyłam i tylko zrobiłam mini najazd na Timofa, czego nieco żałuję. Chciałabym mieć czas, żeby wtrącić to i owo, szczególnie, że po konferencji w Izraelu mam dobrze przemyślane tematy cenzury i autocenzury. Dyskusja była ciekawa, chociaż najciekawsza w momencie, kiedy trzeba już było kończyć. Zdjęcie natomiast pochodzi z konferencji prasowej Simona, która odbyła się w szkolnych ławach i przy dość niewielkiej frekwencji publicystów z komiksowa. Szczerze mnie to zdziwiło, biorąc pod uwagę wszechfacebookową histerię, kiedy BFK zapowiedziało Bisleya w okolicach kwietnia. Gdzie byłeś, Tomku Pstrągowski, człowieku wielkiej wiedzy i mądrych pytań?
Na szczęście sala na spotkaniu głównym pękała w szwach, Mateusz Skutnik ocenił spotkanie jako najciekawsze w jego komiksowej karierze widza, a mi bardzo podobał się pomysł Gonza, żeby własne pytania przeplatać tymi z sali. Było to świeższe niż tradycyjne "Czy są jakieś pytania?", kiedy i tak wszyscy już mkną ustawiać się w kolejce po autografy. Co do siebie, mam wrażenie, że powinnam oduczyć się zaczynania każdego zdania od "Czyli..."
Zawsze jednak, będąc na festiwalach, za najlepszą i najbardziej prestiżową rolę uważałam towarzyszenie gościowi podczas autografów. Dlatego w sobotę i niedzielę moje życie stało się pełne i idealne, wyżej już nie podskoczę i nie chcę. Dziękuję BFK!
Zawsze jednak, będąc na festiwalach, za najlepszą i najbardziej prestiżową rolę uważałam towarzyszenie gościowi podczas autografów. Dlatego w sobotę i niedzielę moje życie stało się pełne i idealne, wyżej już nie podskoczę i nie chcę. Dziękuję BFK!
Bisley maluje moją akwarelą. Już nigdy jej nie umyję.
Rong Rong zdemoralizowana przez Daniela. Rano nie paliła, ale kiedy zobaczyłam ją po południu, już tak. Dobrze, że festiwal to tylko trzy dni, bo pewnie w poniedziałek byłaby uzależniona od statystyk bloga, a w piątek rysowała 500 stronicowy album o swoim mrocznym życiu.
Makrela i warzywko, pierwszy posiłek od prawie 24 godzin. Bankiet w bibliotece jak zawsze zapewnił bazę wypadową dla żołądka na dalsze przygody. Zdjęcie, na którym obsesyjnie gapię się na racucha jest zbyt drastycznie i nie zostanie opublikowane (tutaj).
Przyjęcie na barce, faza 1 (przed zdominowaniem imprezy przez prostytutki i ochroniarzy). Na pokładzie elefant terrible polskiego komiksu, Jakub Babczyński, pracuje nad projektem "Ostatni najazd Jarzębiniaków".
Bitwy komiksowe. Kolorystyka zdjęcia idealnie oddaje temperaturę (w sensie meteorologicznym). Pomysł dobrania rysowników w pary walczące ze sobą, a potem bratobójcza walka zwycięskiej pary w finale - bardzo odświeżające. Przepraszam publiczność za opóźnienie pierwszej rudny, ale musiałam założyć rajtuzy, co w świecie komiksów jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Wygrał Mateusz Skutnik, ale nie wiem czemu, bo jestem za niska nawet stojąc na stole i słabo widziałam sztalugi, szczególnie tę za jodłą.
Zdjęcie z Wonderem, must have z każdego wyjazdu. Proszę zauważyć, że jestem mniej więcej cztery razy szersza od standardowego człowieka (nowa obelga: ty standardowy człowieku!).
Impreza przeniesiona na Elbląską, zachwycająco blisko naszego hostelu i zachwycająco w ogóle. Fireshow (zdjęcia pojawią się u Daniela), świetny koncert i nieznanie mi oblicze Janusza Wyrzykowskiego. Pięknie tańczyłeś, Januszu! (apostrofa). Lepiej niż w teledysku do "Familiar Feeling" Moloko, który oglądam od lat co średnio tydzień z gęsią skórką (na ciele, a nie np. na talerzu).
Stacja benzynowa, czekając na gorące dania robię prasówkę z TeO. W gdańskim dodatku do "Wyborczej" reklama BFK, zapowiadająca, że wśród gości pojawi się, cytuję, Karol "KRA" Kalinowski, koniec cytatu.
Migawka z hostelu. Jacek, dbając o moją dobrą opinię, zaleca wciągnięcie brzucha, zawierającego makrelę i piwo, bynajmniej nie niemowlę w końcowej fazie rozwoju. Timof przygląda się temu z wzruszającą czułością (ponieważ to zdjęcie nie ma ścieżki dźwiękowej można się na to nabrać, przy dużej dozie naiwności).
Niedziela, prezentacja Rong Rong Luo o chińskim komiksie alternatywnym. Tłumacząc spotkanie nie zabłysnęłam specjalnie, co mnie do tej pory smuci. Znajomość azjatyckiego rynku komiksowego jest jednak absolutnie niezbędna przy tłumaczeniu takiego wykładu, co z pełną pokorą przyznaję.
Mój warsztat wypełniania dymków, z którego też nie jestem do końca zadowolona, jeżeli chodzi o własne przygotowanie. Powinnam była zrobić jednak krótką część merytoryczną, bo bez niej nie do końca było wiadomo, o co mi chodzi i właściwie czemu mamy bazgrać na kserówkach. Ciekawe jest, że ten sam model warsztatu bardzo dobrze sprawdził się w otwartej przestrzeni w Warszawie w lutym, z dużą rotacją ludzi, natomiast jako zamknięta całość funkcjonował zupełnie inaczej i niezbyt dobrze. Do zapamiętania na przyszłość.
Martwa natura z pierogami i łokciem Bisleya.
"Słoneczny" do Warszawy, wbrew oczekiwaniom wszystkich pusty, punktualny i wygodny. W podróż wkalkulowane są nawet dwa postoje na papierosa (w mojej wizji rzeczywistości, tak naprawdę to remontują tory).
Jeżeli chodzi o Warszawę, to dziękuję mojej nieocenionej Siostrze Sister, która nie tylko wyprodukowała nam gorącą kolację w postaci góry orientalnego makaronu z dodatkami, ale także zestaw śniadaniowy do pracy, którym zasypuję teraz klawiaturę.
Pozwalam sobie bezczelnie zamieścić trzy prace z mojego bałaganiarskiego warsztatu, które wyjątkowo mi się spodobały. Pierwsza należy do Ewy i Maćka, o ile dobrze poznaję, druga do jednej z uczestniczek (ćwiczenie polegające na wykorzystaniu w fabule wylosowanego zdania, w tym wypadku "Język złota to jedyne esperanto"). trzecia jest dziełem zbiorowej podświadomości.
Jeżeli chodzi o Warszawę, to dziękuję mojej nieocenionej Siostrze Sister, która nie tylko wyprodukowała nam gorącą kolację w postaci góry orientalnego makaronu z dodatkami, ale także zestaw śniadaniowy do pracy, którym zasypuję teraz klawiaturę.
Pozwalam sobie bezczelnie zamieścić trzy prace z mojego bałaganiarskiego warsztatu, które wyjątkowo mi się spodobały. Pierwsza należy do Ewy i Maćka, o ile dobrze poznaję, druga do jednej z uczestniczek (ćwiczenie polegające na wykorzystaniu w fabule wylosowanego zdania, w tym wypadku "Język złota to jedyne esperanto"). trzecia jest dziełem zbiorowej podświadomości.
Czas na krótkie podsumowanie. O ile ja jestem szczęśliwa i spracowana, a także wytarzana w glorii chwały Simona Bisleya, to mam wrażenie, że w tym roku oczekiwania wobec BFK urosły niepomiernie wobec możliwości lokalowych i rozrywkowych małego festiwalu, którym BFK nadal pozostaje (i bardzo dobrze). Tu i ówdzie słyszałam narzekania, że najlepsze edycje już były i nie wrócą. Jedyne, co mnie zasmuciło, to brak znajomych, którzy byli na BFK co roku: ekipy "Kartonu", Szymona Holcmana, KRLa, i długo by jeszcze wymieniać. Może dlatego festiwal wydawał mi się w tym roku inny, ale czy słabszy? Skoro nie było starych facjat nad rzeczką opodal krzaczka, rozmawiałam z nowymi ludźmi i bardzo dobrze mi to zrobiło.
A na koniec najważniejsze przesłanie festiwalu, które zostawił nam po sobie Simon:
Jak się robi dobry komiks? Po prostu się siedzi i się go robi. Proste i konsekwentne.
Zbudowana tym przesłaniem wracam do mojej setki rozgrzebanych projektów, właściwie to nawet z energią i radością, wytworzonymi na nadal moim ulubionym festiwalu.
PS. Ha, jednak coś mi się nie podobało. Na giełdzie nie było Bilala i Stuck Rubber Baby, zapowiedzianych w katalogu, o czym dowiedziałam się dopiero w niedzielę po południu, błagając histerycznie sprzedających, żeby otworzyli dla mnie pudła i umożliwili mi kupno owych pozycji.
A tutaj relacja HDSa, którego odczucia podzielam.
A na koniec najważniejsze przesłanie festiwalu, które zostawił nam po sobie Simon:
Jak się robi dobry komiks? Po prostu się siedzi i się go robi. Proste i konsekwentne.
Zbudowana tym przesłaniem wracam do mojej setki rozgrzebanych projektów, właściwie to nawet z energią i radością, wytworzonymi na nadal moim ulubionym festiwalu.
PS. Ha, jednak coś mi się nie podobało. Na giełdzie nie było Bilala i Stuck Rubber Baby, zapowiedzianych w katalogu, o czym dowiedziałam się dopiero w niedzielę po południu, błagając histerycznie sprzedających, żeby otworzyli dla mnie pudła i umożliwili mi kupno owych pozycji.
A tutaj relacja HDSa, którego odczucia podzielam.
kurwać, a my prawie 7 godzin w TLK na korytarzu.... No ale niestety Słoneczny potencjalne opóźnienie tegoż spowodowałoby moje niepojawienie się w pracy w poniedziałek z powodu niezgrywania się z ostatnim pociągiem do Siedlec w niedziele :/ a już raz wracałem do Warszawy o godzinie 5-6 rano żeby zdążyć do pracy, i nie chce w życiu tego powtarzać.... ;)
OdpowiedzUsuńna nudnym weselu byłem. niestety
OdpowiedzUsuńa co do nowej obelgi to... byyyyyło:
OdpowiedzUsuńhttp://pstraghi.blox.pl/2007/11/Do-standardowego-czlowieka.html
Cudowna relacja, godna tej wspaniałej imprezy!
OdpowiedzUsuńAż ślinianki nie nadążają z produkcją podczas lektury. Ale cóż począć? Przecież opisy żarcia i sytuacji z nim związanych są najważniejsze przy takiej relacji. W ogóle żarcie jest najważniejszym elementem każdej imprezy komiksowej. Wszyscy to wiedzą i właśnie dla żarcia biorą udział w takich imprezach (i czytają takie relacje). Cieszę się więc, że to Ty byłaś głównym filarem realizacji programu BFK.
(Oby tylko organizatorzy BFK nigdy nie połapali się, że zamiast komiksologa zatrudnili kulinariologa.)
Panie Rozbawiony. Przyznam się Panu, że za każdym razem śmieszy mnie jak widzę, że ktoś narzeka, iż na czyimś prywatnym blogu nie jest napisane to czego ten narzekający się spodziewa przeczytać.
OdpowiedzUsuńu Olgi relacje zawsze tak wyglądały i będą wyglądać, bo to jest jej blog i może na nim pisać cokolwiek (dziwi mnie, że sobie nie zdajesz z tego sprawy).
Jak chcesz jakiś inny rodzaj relacji to szukaj go w innym miejscu - prawda że to proste? No ale wiem, że trzeba byłoby deko pomyśleć żeby na to wpaść, a jak widzę niektórzy potrafią mieć z tym myśleniem problem.
Nie wiem też, czy zwróciłeś uwagę na takie magiczne słowo w tytule tej relacji - SUBIEKTYWNA.
Panie Rozbawiony:
OdpowiedzUsuńpo pierwsze - tak jak Jacek napisał powyżej, czego wydawało mi się nie trzeba tłumaczyć...
po drugie - poczekaj na rzeczowe relacje, które zapewne pojawią się na serwisach komiksowych (mhm, jasne)
po trzecie - nie wiedziałem, ze Olga Wróbel jest komiksologiem. Myślałem, że termin ten zaklepany jest tylko i wyłącznie dla niezwykle zasłużonego dla Dobra Polskiego Komiksu Krzysztofa S.
Pozdrawiam serdecznie,
Łukasz Mazur (równie rozbawiony wypisywanymi pretensjami z dupy)
Mam nadzieję, że organizatorzy BFK rzeczywiście nigdy nie połapią się, że jadam częściej niż czytam komiksy. Ohyda.
OdpowiedzUsuńAż się chce zaśpiewać
OdpowiedzUsuń"Onet boys we are here ooo ooo
Onet boys we are here ooo ooo"
Relacja jak relacja, czytało się dobrze.
ja tradycyjnie wszystkie elementy imprezowe odpuściłem (poza bankietem).
Za rok jakaś lodówka na colę by się przydała.
Wydarzeniem festiwalu jest dla mnie La Masakra.
Pzdr
Łukasz Kowalczuk
No właśnie o La Masakrze dowiedziałam się dopiero na dworcu w niedzielę... Bardzo to durne z mojej strony, teraz będę musiała kupić na Allegro.
OdpowiedzUsuńTeż byłem zdziwiony, że Stuck Rubber Baby jeszcze się nie ukazała.
OdpowiedzUsuńFajna relacja, a komentarz RWB zostawiam bez komentarza ;)
dodatek "Trójmiasto" do wyborczej rzeczywiście fatalny...
OdpowiedzUsuńczy gdzieś w blogosferze albo ogólnie w internecie są inne relacje/fotorelacje z tej imprezy? ze spotkania z Bisleyem? czy ktoś z Was na taką się natknął?
OdpowiedzUsuń@Panie Ystad, przyznam się Panu, że za każdym razem śmieszy mnie jak widzę, że ktoś narzeka, iż na czyimś blogu ktoś inny ośmiela się napisać w komentarzach to, co naprawdę myśli (o danym tekście z tego blogu). A już do rozpuku doprowadza mnie argument z wykorzystaniem magicznych słów typu: PRYWATNY blog, SUBIEKTYWNA relacja, itd.
OdpowiedzUsuńInternet to przestrzeń publiczna i jeżeli ktoś swoje wynurzenia umieszcza w takiej przestrzeni, to niech się potem nie dziwi, że będą je czytać (i komentować) różni ludzie. Również tacy, którzy (w przeciwieństwie do grupki klakierów) nie padają na kolana przed takimi arcy-błyskotliwymi przemyśleniami, bo po prostu potrafią wyrobić sobie swoje własne zdanie (w przeciwieństwie do owej grupki klakierów).
Jak autorka blogu chce zachować PRYWATNOŚĆ tego obszaru swojej aktywności, by otrzymywać tylko milutkie komentarzyki, to niech swoimi wynurzeniami dzieli się w sposób faktycznie zapewniający PRYWATNOŚĆ, np. poprzez maile wysyłane wyłącznie do grupki klakierów i wazeliniarzy.
- prawda, że to proste? No ale wiem, że trzeba byłoby deko pomyśleć, żeby na to wpaść, a jak widzę niektórzy potrafią mieć z tym myśleniem problem.
@ Panie Arcz,
po pierwsze - tak jak do Jacka napisałem powyżej, czego wydawało mi się nie trzeba tłumaczyć...
po drugie - nic Ci do mojej dupy, pilnuj swojej (żeby Ci nie skolorowiała, tak jak zeszyty...)
po trzecie - jeżeli uważasz, że nazwa "komiksolog" jest personalnie przypisana do kogokolwiek, to polecam uwadze artykuły prof. Janusza Dunina (sprzed 40 lat). Bo chcąc się wypowiadać na taki temat, wypadałoby jednak najpierw coś o tym poczytać. A mądrości spijane z cudzych blogów tu zdecydowanie nie wystarczą.
No ale wiem, że trzeba byłoby deko pomyśleć, żeby na to wpaść, a jak widzę niektórzy potrafią mieć z tym myśleniem problem.
Ech... Pan Rozbawiony jest na tyle kreatywny, że musiał użyć już istniejącego "szablonu" wypowiedzi :/ nice one brother!
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że spodziewałem się argumentu klakierstwa który w przypadku blogów komiksowych jest równie mocno popularny co argument "żydo masonerii" w innej dziedzinie życia.
masz też nieaktualne informację a propos kolorowych zeszytów i załogi tworzącej tego bloga.
Pomimo wszystko cieszę się, że mój komentarz oraz użyte w nim argumenty wzbudziły w Tobie radość i śmiech do rozpuku, niestety Twoje komentarze we mnie wzbudzają wyłącznie politowanie :/
Pozdrawiam
Jacek Jastrzębski
Ech... Panie Ystad... Przyznam się, że spodziewałem się argumentu "politowania", który w przypadku etatowych klakierów blogów komiksowych, zbulwersowanych nieprawomyślnością moich komentarzy, jest równie mocno popularny, co argument "żydo masonerii" w innej dziedzinie życia.
OdpowiedzUsuń